- Posty: 1010
- Otrzymane podziękowania: 14
eee... takie tam rozrywki to my co niedzielę robimy- pozornie latwiejszy (bo krotszy) na tempo: rozgrzewka 3 km x 5:45 plus 40 minut x 5:20 plus 2 km rozbieganie 5:50 (razem ok 13 km)
no! ten to wyglada ciekawiej- pozornie trudniejszy (bo dluzszy) na szybkosc: rozgrzewka 3 km x 5:45 plus 12 km krotkich interwalow (2 min x 5:00 / 1 min trucht) plus 2 km rozbiegania 5:50 (razem 17 km).
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.
No dobra. Przyznawanie się do porażki to niewdzięczne zadanie, ale nie
ma to tamto. Głowy w piasek chować nie będę.
Najpierw (oczywiście, hehe) drobne usprawiedliwienie. Do ubiegłego
piątku (tj. przed naszym wiosennym biegiem), miałem – jak na swój
amatorski poziom – bardzo sumiennie przepracowany sezon zimowy. 150,
czasem 200 kilometrów miesięcznego nabiegu (od grudnia do teraz),
niezawstydzający czas na półmaratonie – spodziewałem się więc, że na
Maratonie poprawię wynik sprzed dwóch lat i nastawiałem się nawet na
zejście poniżej 3:45. W piątek przebiegłem sobie na luzie 15km, kończąc
je (o głupoto!) w Leklerku na Ursynowie, skąd miałem transport do domu.
Tam mnie trochę przewiało (klimatyzacja), ale wszystko było jeszcze OK.
Na klubowym biegu w Falenicy było jeszcze nienajgorzej – czas so-so,
atmosfera fajna, ale już czułem, że coś ze mną nie tak – zupełnie jakbym
miał połowę pojemności oddechowej, jakiś ciężar w klacie. Wieczorem się
zaczęło: ból gardła, katar do pasa, rozbicie, zatoki, te sprawy.
Wyglądało to zupełnie tak jakbym się ciężko przeziębił i do tego złapał
jakąś paskudną alergię. W rezultacie, od soboty po południu tydzień
temu, do soboty wczoraj przeleżałam w łóżku 5 dni, harcząc, kaszląc i
czując się jak przysłowiowa XXXXX. Dwa dni musiałem spędzić w pracy co
średnio pomogło mi w powrocie do formy. Samopoczucie raczej z gatunku
tych zejściowych – ciężko mi było nawet po schodach chodzić. Najgorsza
była jednak permanentna sraka – kibel widział moją sprawiedliwą XXXX
10-15 razy dziennie i zastanawiałem się już czy w podkradzionej Alicji
Muszyniance (w Falenicy) nie było przypadkiem laxigenu….
Wczoraj (w sobotę) nadszedł czas na podjęcie decyzji. Strasznie mi było
szkoda odpuścić sobie maraton, w końcu przygotowywałem się do niego
przez kilka miesięcy! Spakowałem się więc, konkretnie nawodniłem,
przygotowałem butle z magicznymi płynami Indian Tarahumara i poszedłem
grzecznie spać.
Żona mówiła: odpuść sobie! Ale jak to?! Odpuścić?! No XXXX way!
Niedziela rano – ostateczna decyzja. Decyzja jasno wskazująca na to, że
pozamieniałem się z XXXX na łby (che che). Biegnę!
Na Saską Kępę dotarłem sprawnie, wypiłem kolejne płyny, zżarłem
upieczone dzień wcześniej ciastka według tajemniczej receptury z
Miedzianego Kanionu i ustawiłem się w bloku startowym na 3:45.
Poszłoooooooo!
…ale jakoś od razu słabawo. Postanowiłem trzymać spokojne tempo przez
pierwszą dychę i istotnie – było spokojnie, aż za spokojnie. Na początku
był tylko jeden dobry akcent – przybicie w locie piątki z Justyną K.
lecącą jak pies gończy na dychę – minęliśmy się na wysokości Mennicy. W
ogóle to pomysł puszczenia 10K na wprost maratonu był super – strasznie
fajna sprawa mijać się z tym ogromnym peletonem.
Jakoś biegłem. Nie wydawało mi się, żebym miał dać ciała – trzymałem
równe choć średniawe tempo aż do okolic pałacu w Wilanowie. Tam poczułem
pierwszą falę skurczy w jelitach i stwierdziłem nagle, że po prostu
muszę się XXXX, bo będzie źle. Udało się (i to celnie; uniknąłem
konstatacji, że trafiłem np. w gacie) i poczłapałem dalej. Na punkcie
półmaratonu zauważyłem jednak z przerażeniem, że mój czas wykracza o
ponad poł godziny ten z poprzedniego maratonu, oraz o dobre 20 minut ten
z wiosennego półmaratonu. Nie jest dobrze….
Wiedziałem, że za kolejne 1500 metrów, przy „Mrówce” będzie czekać na
mnie rodzina. Wymyśliłem sobie, że tam się wycofam – jestem przeca
chory, nie chce mi się więcej męczyć, a tak to będę miał od razu
transport do domu i woeczorem się wróci na Saską po mój samochód.
Zobaczyłem ich z dalek. Trzymali piękny transparent i wesoło do mnie
machali.
XXXX. Co zrobić? Co, XXX, zrobić?!
Zatrzymałem się przy nich i zacząłem przedstawiać wizję wycofu. Żona
złośliwie dogadała, że mam na co zasłużyłem i że trzeba było nie biec
wcale. Dżuniorzy wręcz przeciwnie: dajesz tata, dajesz, będzie dobrze!
Stanąłem na boku walcząc z przemożną ochotą zrzucenia srogiego bełta.
Jak się wycofam, to Asia będzie ze mnie drzeć łacha, że się na własne
życzenie wpakowałem w bieg po chorobie. No dobra, ale ja chcę się
wycofać! XXXX, mam to w XXXX – nie chce mi się wcale biec nawet
metra więcej. Z drugiej strony pokażę dżuniorom, że można się łatwo
poddać, bo mnie brzuszek boli. Takiego wała zatem!
Poleciałem. W końcu to tylko 19 do końca. Na Kabatach spotkałem Pawła S.
którego kalifornijska opalenizna i życzliwe słowa otuchy dały mi na
krótko impuls do zebrania się w sobie i żwawszego kroku. Nie będę się
przeciez przed kolegą załamywał. Trzeba napierać!
Przez Ursynów, aż do basenu SGGW szło nienajgorzej. Niestety zaraz dalej
złapały mnie skurcze i przez jakiś kilometr musiałem iść. Brzuch tez się
skurczał i rozkurczał. Robaczkowe ruchy jelit i przełyku przypomniały mi
„Zdarzenia na Brygu Banbury” Wizualizowałem sobie wiszącą swobodnie z
jakiegoś słupa linkę, którą wiatr wwieje mi do ust, a owe robaczkowe
ruchy wciągną mnie niczym zestaw Grammingera aż na szczyt pylonu. O w
XXXX, chyba nie za dobrze z moją głową…
Przestałem iść i zacząłem biec. Przebiegłem nad Smródką i dotarłem do
punktu żywieniowego przy samym Metrze Służew. Stwierdziłem tam, że
MUSZĘ, po prostu nie ma innej opcjji, wejsć do kibla. Toi-toi nagrzany
słońcem był wtedy czymś w rodzaju gównianej sauny. Smród kupy i
chemikaliów wprowadził mnie w jakiś katatoniczny trans. Stawałem się
coraz lżejszy – dosłownie i w przenośni. Skończyłem. Pora na ablucje – w
czym pomocny był zbiornik z antyseptycznym żelem. Kiedy zorientowałem
się, że myję tym ręce przez jakieś 5 minut, dotarło do mnie jak bardzo
źle z moją głową. Siła woli odsunąłem zasuwę i wypadłem ze sracza na
skąpany w letnim słońcu asfalt. Harcereczka z obsługi punktu
żywieniowego litościwie podała mi całą miednicę wody, którą dałem radę
się jako tako otrzeźwieć.
Uffff… Lżejszy o parę kilo i metr sześcienny gnilnych gazów potoczyłem
sie na Północ. Problem polegał na tym, że podczas 20 minutowego postoju
w kiblu zostałem wyprzedzony przez prawdziwe „indywidua”. A to koleś o
lasce. A to laska w wieku mojej babci. A to jacyś przebierańcy. A to
facet z dzieckiem w wózku. Ja XXXX! Ile ja siedziałem w tym
toi-toiu?!?! Nie mogę dotrzeć w tej ekipie na metę! Trzeba wreszcie
zacząć biec!
Ostatnia dycha była golgotą. Biegłem przez kilometr i maszerowałem przez
300 metrów i tak już do końca. Na Most wkroczyłem z nadzieją, że
zmieszczę się w pięciu godzinach. Wiedziałem już, że jeśli miałbym
choćby o sekundę przekroczyć 5 godzin, to po prostu tuż przed metą zejdę
z trasy. Takiego poniżenia bym nie przeżył.
Na ostatnim odcinku udało się przyspieszyć – zewsząd rozlegały się
okrzyki praskich emerytek: dajesz Kacper, dajesz! Brawo brawo! I tak
dalej. Czułem się jak na meczu w piłkę w przedszkolu, kiedy każdorazowe
dotknięcie piłki nogą bywało nagradzane burzą oklasków. Katastrofa, co
za wstyd!
Metę przekroczyłem z czasem 4:42. Zegarek pauzowany podczas wszystkich
postojów pokazywał czas 4:14. Czyli spędziłem srając i kontemplując
możliwość wycofu prawie pół godziny!!
Porwałem medal i enercetę i czym prędzej uciekłem do samochodu, do
którego musiałem jeszcze przeczłapać ponad 2 kilometry.
SMS’owo: najgorszy start w zawodach w życiu a zarazem najlepiej
zorganizowany bieg w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem!
I już na serio: doskonała atmosfera na trasie, bardzo mili kibice, było
warto zmierzyć się z fizyczną ruiną swego ciała i jednak dotrzeć do mety.
Jeśli wbiegnę w mniej niż godzinę na Kasprowy, to może czekają na mnie
Gigalaje….?
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.
Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce. Czytaj więcej...