Zeby wam chlopaki poprawic nastroj przed waszym 32 km, opowiem o moim wczorajszym 34 km w temp 31 stopni
Doznalem wczoraj cos jakby objawienia, dotyczacego co sie dzieje z myslami i strona mentalna podczas biegania. Wiadomo, ze od pewnego momentu (u mnie jakies 15-20 km) organizm wysyla delikatne sygnaly mowiace ze nogi nie sa ze stali. Potem zaczyna sie atak frontalny (cos okolo 25 km) kiedy bola rozne czesci ciala typu miesnie, sciegna, kolana i podstepny mozg wysyla juz mocne sygnaly typu (na pewno naderwales sobie sciegno, jak jeszcze pobiegniesz 3 km to zalatwisz sobie kolana na amen, jak nie odpuscisz teraz to bedziesz sie leczyl przez 2 tygodnie ... itp). Jesli kilka-kilkanascie razy przekroczylo sie bariere 25-30 km to juz wiadomo, ze mozg tylko blefuje
Ale potem zaczyna sie dziac cos dziwnego. Po przekroczeniu tego "progu bolu" mozg wie ze nas juz nie oszuka, staje sie bierny, wpada w otepienie i nastepuje cos co nazwalbym "mentalna ucieczka od bolu". Mozg nie mysli juz o bolacych kolanach, plucach rozsadzanych przez wysokie tetno, naciagnietych sciegnach tylko sie od nich jak najdalej "odsuwa" i nastepuje porzucenie czesci motorycznej organizmu przez mozg, ktory wynajduje sobie "tematy zastepcze". Moje ulubione to matematyka biegowa (np jesli na 30tym kilometrze przyspiesze o 10 sek i tak utrzymam do konca, to o ile szybciej przybiegne na 42 kilometrze i na jakim tetnie bede finiszowal), albo przypominanie sobie rozmow z roznymi osobami sprzed kilku dni i co im obiecalem zalatwic, sprawdzic, gdzie to znajde i jak to zrobie. A w tym czasie nogi zwalniaja tempo, krok zaczyna byc rozchwiany, nierowny, ciezki, ramiona opadaja i plecy zaczynaja bolec, oddech staje sie za szybki i nierowny - biegniemy wolniej, mniej optymalnie i sie meczymy. To poteguje przeswiadczenie ze jestesmy strasznie zmeczeni i do niczego.
Lekarstwo polega na ciaglym swiadomym wysilku woli (z naciskiem na slowo "ciagly" tj co kilka sekund) zeby mentalnie "wejsc" tam skad mozg uciekal - w te rozsadzane bolem pluca, bolace kolana, rozpadajace sie lewe biodro, rozpieprzone uda - nakierowal je na wlasciwe dzialanie. Tylko mozg moze zmusic cialo do prawidlowej postawy (miesnie core), skrocenia kadencji i sterowania jak stopy laduja na podlozu (kolana i biodra), wyrownaniu oddechu i dostosowania go do tempa i kadencji (bolace pluca i nierowny oddech) , docisnieciu miesni ud zeby poprawic / zwiekszyc tempo. I nagle okazuje sie ze wcale nie jestem tak zmeczony jak mi mozg wciskal, wystarczylo tenze mozg zapedzic do roboty i non stop wsluchiwac sie w miesnie, sciegna, stawy, postawe, stopy i kadencje, tetno i oddech. Ale jest to rzeczywiscie cholernie meczace - psychicznie, i wymaga ciaglej koncentracji jak podczas bardzo szybkiej jazdy samochodem.
Wczoraj tak "bawilem sie" z soba przez ostatnia z trzech godzin biegu i cwiczylem takie wewnetrzne negocjacje. Gdzies w 2/3 dystansu ze wzgledu na temperature zaczalem odczuwac rozsadzajacy pluca palacy bol. Zastanowilem sie, czy gdybym byl rozwalony na kanapie i czul taki piekacy bol to bym krzyczal, panikowal, dramatyzowal - nie, byloby nieprzyjemnie ale do wytrzymania. Wiec wyobrazilem sobie, ze wlasnie leze na kanapie i to co czuje jest do wytrzymania - pomoglo.
Potem gdzies na 25ym kilometrze tetno podjechalo mi bardzo wysoko, wiec pomyslalem sobie ze gdzies na takim dystansie zawsze budzilo sie u mnie lewe biodro i mi dopieprzalo, i zaczalem wyczekiwac tego bolu, chcialem zeby juz wystapil, wtedy moglbym skoncentrowac sie na biodrze a nie na szalejacym tetnie. No i biodro nie zawiodlo

Gdzies po przekroczeniu 30 km, kiedy na ostatnich 5 km przyspieszylem, zaczela sie taka ogolna granica wydolnosciowa (miesnie, pluca i tetno - wszystko razem) i wtedy wyobrazilem sobie ze to "zwykly" trening tempowy na 20 km podczas ktorego biegam znacznie szybciej i to nie 5 tylko 15 km. I bez problemu wytrzymuje. Wyobrazilem sobie ze biegne majac przed soba duza stalowa kule o srednicy 2 m i ja piersia popycham - dlatego czuje taki ogolny opor. Pomyslalem, ze ten opor jest dobry i powinienem go czuc - bo to znaczy ze nadal biegne. No i starajac sie czuc ten opor (czyli po naszemu "napierac") uruchomilem to co opisalem wyzej - mentalnie wszedlem w te najbardziej bolace miesnie i wymuszalem na nogach utrzymanie tempa, kadencji, rytmu - i jakos psiamac dobieglem, choc wydawalo sie to wbrew prawom biologii.
Tak sobie mysle, ze oprocz samego biegania po lesie, diety sportowca, jakis zajec z rozciagania czy jogi dla biegaczy, przydalyby sie zajecia z psychologii wysilku, z kims kto sie naprawde zna na rzeczy od strony praktycznej. Mozna sie wiele nauczyc a my jakos niezdarnie, po omacku to probujemy wymacac.
Ubu