Jestem po zawodach, Michal nawet nie daje mi sie najesc i odespac wczesnorannego wstawania i kaze pisac, no to pisze
Ukonczylem z wynikiem netto 1 godz 48 min 40 sek (mierzone pulsometrem) lub 1 godz 48 min 54 sek (mierzone na starcie / mecie). Mowiac szczerze jestem zaskoczony tak dobrym wynikiem. Mialem plan, zeby skonczyc to w 1:55 a po treningowym przebiegnieciu w 1:59 wiedzialem, ze bede musial walczyc o te 4 minuty, ale bylem zdeterminowany nawet zostawic pluca po drodze byleby zejsc do tych 1:55. Mialem w rezerwie plan ambitny, ale byl tak ambitny ze sie sam do niego przed soba na serio nie przyznawalem: zejsc ponizej 1:50 jak mi sie bedzie dobrze bieglo.
Jeszcze wczoraj wieczorem gotujac owsianke na ranek przed biegiem (wg przepisu slynnej dietetyczki) myslalem nad taktyka biegu i wymyslilem: pierwsze 5 km tempo 5:30 - 5:40. Kolejne 10 km tempo 5:20 - 5:30. Ostatnie 5 km przed finiszem tempo 5:20 a ostatni kilometr ile dala fabryka. Bralem pod uwage ze moze mi sie biedz dobrze i wtedy zamierzalem przyspieszyc ostatnie dwa kilometry. Prognoza mowila, ze dzis rano miala byc wilgotnosc 80%, wiec plan byl bardzo ambitny jak na te warunki.
Start polmaratonu wyznaczono na 6:30 (wschod slonca 6:33), na miejscu trzeba bylo byc o 5:45 wiec z mieszkania musialem wyjechac 5:15 a wstac o 4:30. To u Was 01:30 w nocy, misiaczki

Jadac na miejsce sprawdzilem odczyt wilgotnosci: "tylko" 55%, jest dobrze. Przyjemny chlod - 25 stopni. Od momentu startu slonce wedrowalo w gore i temperatura rosla, ale mysle ze nie przekroczyla 30tu stopni, i w czasie biegu pilem w zasadzie z rozsadku niz z jakiegos potwornego pragnienia. Co do picia - w czasie samego biegu wypilem tylko jakies 700 ml, zaraz za meta kolejne 300 ml. Wieczorem przed biegiem - 250 ml, a rano przed biegiem kolejne 250 ml. W ciagu 3 godzin po biegu jakies 1000 ml. Czyli wymagane nawodnienie to bylo okolo 2,5 litra elektrolitow.
W rzeczywistosci moje tempo wygladalo troche inaczej niz wymyslone przy gotowaniu, choc sama taktyka stopniowego przyspieszania sie sprawdzila. Pierwszy kilometr, mimo powtarzania sobie ze mam zaczac wolno, troche mnie ponioslo z tlumem, ale kolejne 4 km grzecznie zwolnilem. Jednak trzymalem ogolnie wyzsze tempo niz zamierzone, o jakies 10 sek na kilometr, bo bieglo mi sie bardzo dobrze. Na starcie udalo mi sie wypozycjonowac w grupie "preferowanej", stojacej zaraz za czolowką, stawką "compeition". No i przez pierwsze 5 km bylem regularnie wyprzedzany - wlasciwie ja nie wyprzedzilem nikogo a kazdy kto mnie mijal, mijal mnie z tylu do przodu

Dzielnie jednak trzymalem spokojnie tempo i nikogo nie pobilem. Czasem sobie tylko pomyslalem, ile z tych osob za kilkadziesiat minut bedzie ogladalo z kolei moje plecy ... Bycie wyprzedzanym wykorzystalem na ogladanie sobie ludzi: jeden zawodnik w klapkach (takie japonki !), wyprzedzilem go dopiero na jakims 16tym kilometrze ! (od dzis biegam w japonkach). Drugi hardcorowiec biegl na boso, chipa mial przypietego na pasku do kostki

Okolo 5-tego kilometra wrzucilem drugi bieg, czyli trzymalem tempo okolo 5:20 (znow jakies 10 sek szybciej niz planowalem). Ten odcinek byl mieszanka nastrojow: z jednej strony wewnetrny glos rozsadku mowil mi, ze przyspieszajac jestem idiota i na 15tym kilometrze padne na pysk, a z drugiej strony kierunek mijania ludzi zaczal sie odwracac - coraz czescej pokazywalem plecy i to bardzo ladnie na mnie dzialalo.
Na dziesiatym kilometrze bardzo ciekawe zjawisko: ja wyprzedzam tych ktorzy zle obliczyli sily ... a mnie wyprzedzaja roznej masci chude "dziadki", ktorzy spokojnie sobie obliczyli ze na 10tym kilometrze czas pokazac mlodziezy jak sie biega. Na 12tym kilometrze, czyli na tym na ktorym pare tygodni wczesniej poddalem sie na tej samej trasie zeby uniknac udaru cieplnego, dotarlo do mnie ze jedyna rzecza na jakiej sie musze koncentrowac to jest delikatnie odczuwalne zmeczenie nog. Zadnych problemow z oddechem czy tetnem. Pogoda byla niezwykle laskawa i pluca oraz serducho "chodzily" mi fantastycznie.
Na 14tym kilometrze podjalem dosc ryzykowna decyzje, ze nie czekam na 16ty kilometr, i mimo juz wysokiego tempa przyspieszam jeszcze bardziej oraz "atakuje" prog 1:50 . To byl w zasadzie ostatni moment, kiedy moglem realnie przyspieszyc na tyle, zeby do tego wyniku dojsc na mecie. Odtad staralem sie trzymac okolo 5:10-5:15 min/km. I teraz dopiero powoli zaczalem odczuwac zmeczenie i lekki bol nog. Zmeczenie nadrabialem paskudnymi w smaku pozywkami energetycznymi GU, ktore tam rozdawano w punktach karmienia niemowlat co 3 km. Na tym ostatnim, dlugim odcinku zaczalem podziwiac ludzi ktorzy mieli tak szkaradne, nieekonomiczne i pokrecone style biegania a mimo tego utrzymywali tempo w ktorym nie moglem do nich "dojsc". Co do jednego gostka dlugo zastanawialem sie czy nie jest po jakiejs chorobie, albo z jakims niedorozwojem, tak zarzucal na boki stopami i zamiast robic rekoma wahadlo, trzymal je przy korpusie i skrecal na boki tulow. No ale gostek byl lepszy ode mnie

Na 19tym kilometrze zdecydowalem sie docisnac, choc wiedzialem ze sie powoli koncze - bol nog byl do opanowania, ale oddech musialem juz zagescic a to znaczy ze system powoli osiaga prog mozliwosci. Do docisniecia zmobilizowal mnie taki maly gruby koles, ktory przez dobre 6 km biegl przede mna i ze swoja postura, wydawaloby sie takiego biegacza parkowego, ktory sobie drepce po 1-2 km, ewidentnie uragal wszystkim rasowo wygladajacym chudzielcom na trasie. No i pomiedzy 19tym a 20tym kilometrem udalo sie za drugim razem (przy pierwszej probie przyspieszyl), gosc sie poddal. Ale na mecie mialem ochote go usciskac i powiedziec ze kawal z niego twardziela.
Ze wzgledu na walke z grubasem, finisz zaczalem dopiero 1 km przed meta, i mowiac szczerze bardzo na te mete czekalem przez ostatnie 300 metrow, juz balem sie za ostro dalem po garach i zgasne przed meta.
Po biegu, otrzymalem medal, recznik, kolejna wode, komplet plastrow rozgrzewajacych do przyklejenia do skopanego tylka. Potem organizatorzy zafundowali wypasne sniadanie dla uczestnikow i mozna bylo skorzystac z basenu w parku wodnym.
Przejrzalem wyniki (dostalem je mailem czekajac w kolejce do wydawania sniadan) i nabralem szacunku do tych biegajacych: na ok 660 osob z moim z trudem wycisnietym wynikiem bylem na 254 miejscu. Osoba na miejscu 500-tnym miala czas 2 godz 09 minut, czyli tez calkiem dobry. Znaczy to, ze tutaj polmaratonow nie biegaja osoby przypadkowe i poprzeczka na dzien dobry jest postawiona wysoko. Usmiech na twarzy wywolal wynik numeru jeden, kolesia z Ugandy: 64 minuty.
Ubuntu