bieganie

Więcej
2014/05/10 20:48 #7290 przez Ania
Replied by Ania on topic bieganie
Hello, to może jutro o 18? Taki może spokojniejszy bieg, a we wtorek tempówki? Pasuje Wam? :)

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
2014/05/11 22:40 #7291 przez Michał
Replied by Michał on topic bieganie
Dobra, czas coś napisać.
Zacząć chyba trzeba od piątku. Wyruszyliśmy wieczorem do Wolsztyna, jako, że trzeba było wcześniej odebrać pakiet startowy. Na miejscu była już kupa ludzi, harcerze robili za wolontariuszy, wszystko szło sprawnie i szybko. Zdaliśmy rzeczy do depozytu w worku czarnym (niebieskie były na przepak dla tych na 110km). W pakiecie startowym całkiem fajna czołówka, śmieszny gumowy, składany kubek, piłeczka golfowa, długopis, tak więc dla każdego coś miłego.
Można było zostać w Wolsztynie, spać na sali, w nocy o 2 dostać darmowe śniadanie, potem pociągiem retro jechać na start do Grodziska. My jednak wzgardziliśmy tymi cudami. wymyśliłem, że ważniejsze jest by się wyspać i zarezerwowałem pokój dwójkę z rozłączonymi łóżkami (pani w rezerwacji się pytała czy nie chcemy podwójnego wyra) w ekskluzywnym hotelu BeHaPowiec. Pokój okazał się z widokiem na wielki klimatyzator, który ryczał jak kombajn w żniwa, do tego w tym hotelu właśnie w tę noc odbywało się wesele i goście ganiali się po korytarzach.
Tak więc sen był lekko przerywany.
3 rano budziki zadzwoniły, zjedliśmy nasze pomysły na śniadanie (ja miałem obrzydliwie rozmoczoną owsiankę z poprzedniego dnia, Romek coś zielonego i zmielonego), ostatnie sprawdzenia sprzętu i poszliśmy na start. Na dworze było z 10st i na starcie okazałem się jednym z czterech łosi w krótkim rękawie. Reszta w profesjonalnych, ciepłych strojach.
Dostaliśmy ciepłej herbaty, ciepło tez przywitał nas burmistrz Grodziska (też wstał w środku nocy), potem przyjechał pociąg retro z Wolsztyna i zebrała się już cała ekipa, pod 250 ludzi. Na czele stanął wóz strażacki, na końcu policja, czołówki się zapaliły i tak na sygnale ruszyliśmy przez Grodzisk.
Zabawa się zaczęła.
Zaraz za Grodziskiem wbiegliśmy w las. Biegliśmy przez jakieś 5km w miarę zwartej grupie leśnymi duktami. Bardzo fajne wrażenie robili oświetleni od tyłu biegacze - wszyscy mieli jakieś odblaskowe części ubioru: plecaki, gacie, buty. Wszystko to świeciło się w ciemnościach jak na planecie Pandora w Avatarze:)
W ciągu godziny zaczęło już mocno dnieć, obudziły się ptaki, które niesamowicie nam śpiewały.
Ekipa coraz bardziej się rozluźniała.
Gdy już było całkiem jasno, dobiegliśmy do górek wielkości naszych mieczewskich i organizatorzy przegonili nas po nich we wszystkich możliwych kierunkach. Nie było to wielkim problemem, bo większość biegaczy zdobywała je po prostu maszerując.
Na jednej górce była niespodzianka, wystawiła się grupa rekonstrukcyjna Wehrmachtu. Po biegu organizator nam opowiadał, że się trochę ich obawiał, czy chłopcy się nie wczują i nie otworzą np do nas ognia. Nie było jednak nawet żadnego "Raus" albo "Schnell", tylko żandarm (tzw pies łańcuchowy) z organizacji ruchu pokazał nam lizakiem kierunek.
Po tych górkach rozdzieliliśmy się z Romkiem, który musiał uważać na swoje stawy.
Po 17 km był pierwszy punkt kontrolny, tam picie, pomarańcza (moje odkrycie na biegach), banany (te mi nie wchodzą) i jazda dalej. Kolejne 10km i znów punkt kontrolny w Porażynie przy pięknym pałacyku gen Sosnkowskiego. Tu full serwis - picie, kabanosy, żółty ser, gorąca herbata, pomarańcza, banany. Zjadłem tam całkiem fajne śniadanie i w drogę. Biegłem wolno (jak biegłem napiszę później) wcale nie czułem się zmęczony. Czasem się pogadało z jakimś biegaczem, czasem się podziwiało widoki. Bo trasa trzeba tu powiedzieć była NIESAMOWITA. Lasy stare, młode, mokre, suche, pagórki, płasko, czasem jakieś małe leśne polanki, czasem jakieś bagna, czasem jeziorka. Naprawdę ta część wielkopolski jest przepiękna, zachwycająca i niesamowita. Sama trasa miałem wrażenie poprowadzona była po ulubionych miejscach organizatorów, tzn długie, wielokilometrowe proste przerywane były miejscami (zwykle pagórkowatymi), które przebiegaliśmy w każdym możliwym kierunku.
Biegłem głównie sam, zwykle widziałem w oddali jakiegoś biegacza, którego z czasem dochodziłem i wyprzedzałem. Aż mi było troche głupio, pewnie wszyscy myśleli "wot kozak. nadejdzie na niego czas...". Trochę racji mieli.
Po opuszczeniu Porażyna (27km) niestety zaczęły się u mnie pewne problemy - odezwał się staw skokowy, który lubi asfalt, niestety nie trawi nierównego terenu. Zaczął boleć coraz bardziej. Praktycznie z tym stawem walczyłem z różnym skutkiem do końca biegu.
Kolejny punkt - Kuślin to 37 km (Romek wyliczył, że był bliżej). Gdy tam przybiegłem zaczęło się już powoli odzywać zmęczenie. Na punkcie najadłem się pomarańczy, wypiłem bardzo słodką i gorącą herbatę i ruszyłem na ostatnie 18 km. Na tym punkcie była mała pułapka - do siądnięcia i odpoczynku zachęcały rozstawione ławki. Niektórzy na nich nawet leżeli (!). Gdybym skorzystał ciężko byłoby ruszyć. Odrzucając pokusy pobiegłem dalej.
Ogólnie byłem w dziwnym stanie: serce na niskim pulsie, oddech spokojny, tylko nogi przestały działać, do tego jeszcze ten staw, który już nieźle nap.. Tutaj może napiszę jak biegłem. po poradach Jacka Utrabiegacza ustawiłem sobie stoper na 10min/2min, czyli 10 min biegłem w tempie między 6 a 6.30 , potem 2 min szedłem. To bardzo dobrze konserwowało siły, jednak strasznie się obchodziło z bolącą stopą. Każde przejście z marszu do biegu to była katorga i jakieś wygibasy, by znaleźć najmniej bolący sposób biegu. Po 3-5min ból może nie przechodził, ale był już do zaakceptowania. Do tego doszło, że na ostatnich kilometrach, kompletnie wykończony wolałem już nie robić przerwy, a biec by nie męczyć się potem ze zmianą rytmu.
Po 45km pojawiło się coraz większe znużenie. Tempo zaczynało spadać, oddech przyspieszać, robiło mi się coraz bardziej zimno (nigdy w biegu zimno mi nie było). Zjadłem żel i trochę morel suszonych, wiele to nie pomogło. To już była głównie walka z psychiką. Przecież nie chodziło o to by biec jakimś określonym tempem, by zachowywać jakąś piękną postawę. Chodziło tylko o to by biec. Pewnie wyglądałem jak paralityk, jak gość, któremu zabrano balkonik, ale miałem to w tycie. Trzeba było biec i jakoś diabeł (albo anioł stróż) nigdy nie szepnął do ucha "daj sobie spokój". Więc jakoś biegłem.
Bardzo pomagało uświadomienie sobie ile już za mną i jak mało zostało.
W końcu wbiegłem do N Tomyśla. To był najdłuższy Nowy Tomyśl w życiu. Ciągnął się niesamowicie. Najpierw było jakieś rozlazłe po okolicy przedmieście. Wiedziałem, że meta jest w szkole, patrze jest jedna. Ja p.. nie ta, bo pusto. Patrze następna, ja p... nie ta, bo to przedszkole. Tomyślanie zaczepiali i mówili, że to już za chwilę, ale wszyscy kłamali.
Meta wyskoczyła nagle po jednym zakręcie, po małym zbiegu. Przez ten zbieg nie mogłem się za metą zatrzymać, więc z rozmysłem wleciałem w gościa rozdającego medale. Chyba najlepiej nie wyglądałem, bo zaraz ratowniczka pytała się czy jest ok.
Powiem tak: żadna dotychczas meta nie wywołała we mnie takiej radości i wzruszenia. Nie wyobrażam też sobie, by ta meta mogła być dalej. A przecież połowa ludzi nie skręciła do niej, tylko pobiegła do Wolsztyna robiąc dystans 110km. Ja na dziś siebie kompletnie w tym nie widzę. Po 55km byłem obolały, wycieńczony i szczęśliwy:)
Trochę poleżałem, poszedłem po depozyt, potem pod prysznic. Prysznic był kojący i przyjemny - problem był tylko z umyciem stóp, nie było jak do nich się dostać, ani się pochylić, stawanie na jednej nodze było niewykonalne. Potem fajne, pożywne jedzenie - ryż z warzywami i mięsem, banany, ciasto.
Poczekałem na Romka przy mecie, którą przebiegł uśmiechnięty i z godnością:)
Do 15 się byczyliśmy, Romek jeszcze zdążył załapać się na masażystę.
O 15 wręczenie medali zwycięscom, potem organizatorzy odwieźli uczestników do Wolsztyna, a że 5 biegaczy (w tym nas dwóch) chciało do Grodziska, to sam szef biegu zawiózł nas prywatnym samochodem. Po drodze opowiadał nam wiele ciekawych historii o biegu i o bieganiu ultra.
Dwa słowa o organizacji (może ktoś z organizatorów to przeczyta). Organizacja była mistrzowska, trasa oznaczona jasno i wyraźnie, punkty kontrolne wyposażone we wszystko co trzeba. Widać, że goście wiedzą jak to się robi, połączenie profesjonalizmu i wielkiego serca.

Na koniec historia od gościa, który nas odwoził. Pytałem się go jak sobie radzili z obsługą medyczną. Opowiadał, że chcieli wycofać jednego biegacza na pierwszym punkcie kontrolnym, słabo wyglądał bo "sr... i rzygał". Biegacz stwierdził, że jednak spróbuje biec dalej. Jednak w Porażynie gość nie wyglądał lepiej i nadal "sr.. i rzygał". Niestety w Kuślinie było tak samo. Na mecie biegacz zjawił sie wysr., wyrzygany i świeży jak skowronek... Jak to bieganie uszczęśliwia i leczy ludzi...

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
2014/05/12 00:02 #7292 przez ROMEK
Replied by ROMEK on topic bieganie
Po pierwsze, dzięki za wspaniały doping! Wiedzieliśmy, że nie zobaczycie nas na Endomondo (ja nie udostępniam treningów a zresztą oboje wyłączyliśmy transmisję danych aby starczyło baterii do mety).
Michał zwięźle opowiedział całą historię, ja nieco się rozpisałem…
Zacznę od końca.
Mój czas na mecie 07:54:49, czyli zgodnie z zakładanym planem w wersji optymistycznej (poniżej 8 godz). Dodatkowo zrealizowała się wersja najoptymistyczniejsza… ale po kolei.
3:45 stoimy na rynku w Grodzisku Wielkopolskim i trzęsiemy się z zimna, jest co prawda 10 stopni ale nieźle wieje. Czuję, że jestem niewyspany ale rezygnuję z gorącej kawy, sączę mocną herbatę. Zrezygnowaliśmy z noclegu na zatłoczonej Sali gimnastycznej aby się słodko wyspać w hotelowej pościeli a tymczasem trafiliśmy do hotelu gdzie było niezwykle huczne wesele a goście do 3:00 biegali po korytarzach i jeszcze ten agregat klimatyzacji za oknem…
4:00 start przełożono na 4:05
4:05 ruszamy spokojnym tempem 7:00 w końcu stawki. Decyduje się trochę włączyć w plan Michała i pobiec na początku, zwłaszcza, że tempo jest relaksacyjne a ja musze jakoś rozładować nagromadzony od dwóch dni stres. Wbiegamy w las i zaczynają się strome górki na które wchodzimy marszem, z górek widać jak rozciąga się stawka, światło czołówek, jak chmara świetlików ciągnie się daleko do przodu, za nami kilku maruderów/dobrych strategów. Robimy przerwy 2 min marszu co 10 min, wszyscy wokół nas maszerują na przemian z biegiem, taka strategia na przetrwanie ultramaratonu, co chwile mijamy kogoś, potem on nas mija, rozmawiamy, żartujemy a świt pozwala podziwiać coraz piękniejszy krajobraz.
Czego najbardziej się obawiam - że wysiądzie mi pasmo biodrowo piszczelowe. Nie myślę o planowanych 8 godzinach, o zmęczeniu które każe mi w pewnym momencie być może się poddać, liczy się aby pasma przetrwały, aby znajomy kłujący ból nie zmusił do zaprzestania wyscigu. Dzień wcześniej odwiedziłem zaufanego fizjoterapeutę biegacza który dokonał stosownych masaży, rozciągnięć i okleił mi kolano specjalna taśmą. Czułem się bezpieczniej.
5:15 dziękuję Michałowi za towarzystwo i rozpoczynam mozolny marsz który z założenia miał trwać kolejne 7 godzin, Michał szybko znika z mojego pola widzenia. Trochę zaczynam żałować tego biegu na pierwszych kilometrach bo pojawia się pobolewanie w zewnętrznej stronie kolan, niby nic po 10 km ale w perspektywie 45km mam prawo się martwić.
Ułożenie strategii na ultramaroton to baaardzo skomplikowana rzecz. Po pierwsze trzeba wcześniej dobrze znać teren i profil trasy, wtedy można wstępnie coś zaplanować. Następnie dochodzi pogoda, może nam pomóc albo wszystko popsuć, nam pogoda sprzyjała, temperatura cały czas oscylowała około 10 stopni i wiał chłodny wiatr. Jeżeli mamy już strategię to trzeba uważać na wskazania urządzeń pomiarowych aby nie przekraczać zaplanowanego tempa biegu i pilnować pulsu, czasem wystarczy jeden naprawdę drobny błąd aby zniweczyć cały plan. W przeciwieństwie do biegania po asfalcie, bieganie w terenie potrafi niezwykle zaskoczyć, często musieliśmy lawirować między kałużami, walczyć ze śliskim błotem, mozolnie wspinać się po piaszczystych wzniesieniach, biegać po ścieżkach którymi wcześniej przemykały chyba tylko sarny. Do tego dochodzi ogólnie nierówny teren usiany korzeniami, gałęziami i kamieniami. Na szczęście padające deszcze nie były zbyt obfite bo jeden z końcowych odcinków wiódł przez podmokłe łąki i już było na granicy grząskości, aż strach pomyśleć co by było gdybyśmy biegli w deszczu lub po obfitych deszczach.
6:05 pierwszy punkt kontrolno odżywczy na 17 km. Jestem rześki, choć kilka razy na ostatnich 7km jeszcze biegłem, kilometry strzeliły jak z bicza. Dolewam wody do bukłaka, zjadam 2 części pomarańcza, wypijam kubek izotonika i biorę na drogę pół banana. Nie siadam, nie odpoczywam, moim odpoczynkiem jest meta. Ruszam.
Równy marsz reguluję poprzez tętno które dziwnie mam wysokie, w marszu w tempie około 8,5min/km nie schodzi poniżej 140 a w spokojnym biegu 160. W głowie mam myśli aby trochę pobiec ale zaczep pasma w okolicy kolana jest „wyczuwalny”, więc rezygnuję, zresztą kilka osób w zasięgu mojego wzroku również głównie maszeruje. Sadzę, że jestem gdzieś na szarym końcu a jednak co chwilę ktoś mnie wyprzedza dość raźnym krokiem. Spokojnie, jak będę się oszczędzał, to pobiegnę ostatnie 5, może 10 km i co niektórych wtedy dogonię. W okolicach 19 km dogania mnie chłopak i krzyczy do pary która jest tuż za nim „bonusik!”, pytam czy stałem się obiektem jakiś zakładów a cała trójka zgodnie odpowiada, że od 17km byłem ich marchewką. Wyprzedzają mnie truchtem i przechodzą do marszu. Trzymam się za nimi około 100 do 50 metrów, wymuszają dość forsowny marsz a czasem trochę podbiegam. Jestem tak zajęty pilnowaniem swoich marchewek, że zapominam o wszelkich dolegliwościach somatycznych. Na trasie ultramaratonu jednym z największych wrogów są nasze myśli pojawiające się w samotności, dlatego większość spotykanych ludzi biegnie połączonych w pary lub trójki. Byłem sam i moją jedyną nadzieją był jakiś nieodległy cel. Trzy marchewki były idealne.
7:33 punkt kontrolno odżywczy na 27km. Wbiegam na punkt dawno po moich marchewkach ale jestem szczęśliwy – właśnie zaliczyłem połowę trasy i mam pół godziny zapasu! W dodatku moje marchewki cały czas są na punkcie i widać, że się trochę rozsiadły. Na stole leżą kabanosy i sery żółte, ktoś oferuje mi gorącą herbatę lub kawę, dziękuję. Zerkam na marchewki (przynęty), cały czas siedzą, wypijam kubek izotoniku, zjadam kilka pomarańczy, banana i ruszam pełen optymizmu.
Pierwsze 17 km za mało piłem, uzupełniając bukłak dolałem może z pół litra. Podczas treningów w podobnej temperaturze wypijam przez dwie godziny około litra. Teraz chcąc zyskać na czasie, nie zdejmuje plecaka i nie dolewam wody, wyliczam, że powinno mi starczyć do 37km. Sama woda to nie wszystko, ważne a może i ważniejsze są elektrolity, te uzupełniałem napojami izotonicznymi i cos tam wchłaniało się z cytrusów oraz batonów które żułem co godzinę. Pilnuję aby pić dokładnie co 5 minut, to pilnowanie czasu to też pewna strategia na przetrwanie, każde 5 minut staje się nowym kawałkiem drogi do strawienia, każde 5 minut to mini cel na trasie. Najgorsze co można ustawić w myślach, to wizja całej pozostałej trasy, zawsze mózg ci podpowie, zasieje wątpliwość, że nie dasz rady, że będzie kiepsko. Niestety pojawiła się taka wizja, byłem w połowie, przeszczęśliwy z całymi pasmami kiedy pojawił się ból w stopie…
Trzeba było zrewidować dotychczasowe założenia.
c.d.n.

Róbmy swoje,
Póki jeszcze ciut się chce

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
2014/05/12 08:45 #7293 przez wulbi
Replied by wulbi on topic bieganie
:) Aniu nie wiem co na to Jacek czy się zregenerował po wczorajszym ,mieliśmy gwinta nad wartą troche dostaliśmy po d........pach.Co Jacku ja jestem gotów. ;) Romku i Michale jestem pełen podziwu że się od warzyliście na taki wyczyn ja nawet nie mogę sobie wyobrazić przemaszerowania takich kilosów ,SZACUN KOLEDZY.

wieczny optymista.

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
2014/05/12 09:21 #7294 przez Ania
Replied by Ania on topic bieganie
Hej chłopaki - Wasze relacje niesamowite, aż nie wiem co napisać :) Romek, no po prostu super, że się udało z tym cholernym pasmem, Michał - najbardziej mi utkwiło to, że nie nawet przez chwilę nie miałeś ochoty odpuścić. Ciekawe jak czujecie się dzisiaj, czyli 2 dni od biegu...
Wulbi, Jacek i Jadzia - biegaliście wczoraj? Ja też poszłam pobiegać sama, jako że nie było odzewu na moje ostatnie zapytanie na forum. Ale może i lepiej, zrobiłam 8km i pasmo się odezwało. Nie wiem na czym to polega. Nie biegałam zaledwie 4 dni i ból się pojawił. Przy dużej częstotliwości nie ma go wcale. Dziś robię dzień przerwy i możemy pobiec jutro o 18.

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
2014/05/12 09:35 #7295 przez wulbi
Replied by wulbi on topic bieganie
:( Sory Aniu to zapuzino przeczytałem ,myślałem że chodzi o dziś . ;) Wtakim razie dziś przerwa :)

wieczny optymista.

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Czas generowania strony: 0.322 s.