Życie w biegu

To nie nowość i chyba każdy się zgodzi, jak napiszę, że żyjemy w biegu. Dzień za dniem i miesiąc za miesiącem upływają w tempie iście sprinterskim. Rytm naszego życia wyznaczają zegarki i kalendarze i tylko pozazdrościć tym, którzy są z tego wyłączeni i mogą ze spokojem funkcjonować według własnego rytmu lub – co jest rozwiązaniem idealnym – rytmu natury.

Większość z nas może więc śmiało nazywać się biegaczami :) Są jednakże pośród nas, zagonionych codziennością, tzw. biegacze wytrawni. Ludzie, których podziwiam, którzy wśród natłoku obowiązków znajdują jeszcze trochę czasu na to, aby założyć trampki i pobiec przed siebie. Mogą wtedy wyłączyć się z myślenia o pracy, spędzić trochę czasu z samym sobą, zadbać o formę psychiczną i wreszcie, spalić trochę kalorii. Celowo umieściłam kalorie na samym końcu tej listy, bo choć wydawać by się mogło, że zrzucanie kilogramów jest główną motywacją do biegania, mija się to z prawdą. Regularne bieganie jest odkrywaniem siebie samego i zwalczaniem kolejnych barier. Poza czysto fizycznymi problemami, takimi jak zadyszka na początku naszej biegowej przygody, bóle mięśni czy zakwasy, istnieje całe mnóstwo innych „górek”, których pokonanie jest przyczyną do satysfakcji. Często jest to zwyczajne lenistwo, którego przezwyciężenie jest dość trudne, ale za to potem człowiek jest taki szczęśliwy, że pobiegł. Na całej długiej liście biegowych problemów jedną z wyższych pozycji zajmuje czas: kiedy pobiec, po pracy czy przed – czy coś przypadkiem nie pokrzyżuje nam planów i uda się zaliczyć trening? Pogoda – po kilku pierwszych wybiegnięciach w deszczu czy śniegu, przestaje być problemem, choć mogłoby się logicznie wydawać, że plucha jesienna i mrozy trzaskające powinny być czasem odpoczynku. Tymczasem okazuje się, że nie ma (prawie) żadnych barier.

Pachnie uzależnieniem? To prawda, czerpanie tak ogromnej satysfakcji z biegania, zrelaksowanie się wbrew wysiłkowi fizycznemu po ciężkim dniu oraz, jak już wspomniałam, pokonanie kolejnej bariery stają się niebezpiecznie wręcz wciągające. Ale czy nie piękny to nałóg? Zdrowy, hartujący, ekologiczny. I chyba nawet zaraźliwy. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat można się było przyzwyczaić do grupek bądź też truchtających pojedynczych osobników na chodnikach miast, ścieżkach rowerowych, laskach i wielu innych miejscach. To cudowne, że ludzie zaczęli się ruszać i zamiast oglądać TV bądź przesiadywać w fast-foodach chce im się zrobić coś dla siebie. Dodatkową zaletą biegania jest to, że nie jest ono kosztowne, w przeciwieństwie do wizyt na siłowni czy fitness clubie. Wystarczy mieć odpowiednie buty, zupełnie zwyczajne ubranko i już. Nie trzeba też nigdzie dojeżdżać, szukać miejsca do parkowania. Wystarczy zamknąć za sobą drzwi.

A tu, w Mieczewie możliwości do biegania jest całe mnóstwo. Jako truchtacz pospolity (zdecydowanie nie zaliczam się do wytrawnych biegaczy) opracowałam sobie przyjemną trasę. Nie ma nic piękniejszego niż bieg wcześnie rano, kiedy to można spotkać sarny, zające i dosłownie potknąć się o grzyby. Posłuchać ciszy w lesie, poczuć wspaniałe leśne aromaty. Dla mnie jest to zastrzyk energii na cały dzień.

Zastanawiałam się też czy tu w Mieczewie jest jeszcze jakaś biegająca duszyczka, która może doczytała ten artykuł do końca, która może zaobserwowała u siebie przynajmniej jedno z opisanych zjawisk i która może zechciałaby się ujawnić?

Na sam koniec dodam tylko, że jesień jest ważnym czasem dla biegaczy, tych najwytrawniejszych, oczywiście. 27 września odbył się Maraton Warszawski, w którym bieg ukończyło aż 3164 uczestników. 11 października maraton odbędzie się w Poznaniu. Może obserwacja dobiegających do mety, acz szczęśliwych biegaczy będzie dobrym impulsem, by samemu sięgnąć po trampki i spróbować własnych sił na okolicznych dróżkach?