Pies to nie suka
- Alina
UFF. Nadeszła wiosna. Chwilowa czy nie, pobudziła do działania. Z pierwszymi cieplejszymi dniami wiąże się u mnie kilkukrotne obejście ogrodu, żeby sobie przypomnieć czego mi się nie chciało robić na jesień, a co nie zniknęło samo przez zimę.
Wniosek z kilku lat obserwacji – nic samo nie ginie, a wręcz dochodzi to co w ekonomii nazywają wartością dodaną. Nie zmienia to faktu, iż wraz z wiosną odżywa nadzieja , że ten rok pod tym względem będzie wyjątkowy. Całą inwentaryzację przeprowadzam w towarzystwie Avila – mojego boksera, u którego wiosna wyzwala potrzebę ruchu, zabawy i nauczania zasad poruszania się w ogrodzie.
Ten cały rozruch przywodzi mi wspomnienie własnej ignorancji sztuki ogrodniczej.
Nie jestem, ze tak powiem początkującą psiarą. Przed Avilem miałam przez 11 lat amstaffkę. Historia bycia z astkiem na co dzień, to materiał na inną opowieść, ale w nawiązaniu do obecnej historii najważniejsze było to, że staffik ( a raczej stafficzka) była przykładem idealnego zachowania się na ogrodzie. Po 11 latach wspólnego mieszkania z ogrodową księżniczką uznałam, co bardzo mocno zapadło mi w pamięci, że pies i ogród to jedność żyjąca ze sobą w całkowitej symbiozie.
Po astce, w kwietniu 2013 roku pojawił się Avil. Piękny, energetyczny bokser ze stwierdzonym psim ADHD. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Pomyslałam sobie, ze tak jak z amstaffką, będę kontynuować wspólne spacery po okolicy. A tutaj przecież jest dokąd chodzić. Zresztą jak założyłam, tak działam.
Nasze wspólne życie dopiero się zaczynało. To oznaczało wzajemne poznawanie charakterów, przyzwyczajeń i upodobań. Wszystko ( z kilkoma wyjątkami) układało się dobrze. Po początkowym stremowaniu się, zaczynaliśmy wchodzić na swoje codzienne tory. Spacery, wypoczynek w ogrodzie, ćwiczenia z posłuszeństwa itd.
Przy Avisiu mogłam pracować w ogrodzie bez problemu . Pierwszy problem pojawił się przy załączeniu kosiarki. Boksio stał spokojnie obok. Nagle olbrzymia maszyna dała głos i zaczęła się poruszać. Tego było już zbyt wiele. Zauważyłam gwałtowną zmianę w mimice, spięcie mięśni. Aha, myślę , uruchomiłam czterokołową bestię. A konkurencji na swoim terenie Aviś nie zniesie. I zaczęła się wojna ze smokiem, który ciężko dyszał, zionął powietrzem , a przy tym szczekał zjadliwie i niezwykle głośno.
Wojnę można by nazwać partyzancką, bo zamiast otwartych ataków były podchody i próby unieruchomienia przez szybki atak na koła. Taktyka okazała się mało skuteczna bo smok majestatycznie sunął dalej, a do tego zaczął pluć zieleniną. Wprawiona już w czytaniu myśli Avisia odbieram komunikat :na cóż walczyć z bestią, jeżeli Pańcia stoi obok i rozdaje smakołyki za siedzenie obok niej, po co przelewać krew i tępić pazury w obronie pani przed smokiem, jak rozdaje smaczki za wagarowanie. Typowa blondynka.
Tak więc kosiarkę pokonaliśmy lenistwem ( wspólnym).
Miesiące mijały szybko i pod koniec lipca zauważyłam , ze coś (na razie niezidentyfikowanego) zaatakowało dotychczas dobrze rozwijające się krzaczki. Wszystkie były pryskane przeciw grzybom i różnej maści robactwu. I wszystko na nic. Wróg był nieznany bo pojawił się po raz pierwszy, a jestem ogrodnikiem amatorem, zresztą dopiero od kilku lat. Koniec sierpnia. Jest tylko gorzej. Szkodnik się rozniósł po całym ogrodzie. No w takim tempie to za chwilę stracę ogród.
Siadam do komputera – w nim jedyna moja nadzieja. Szukam , szukam, noce szybko mijają. Wszędzie dużo opisów, a ja potrzebuję zdjęcie zaatakowanych krzewów żeby porównać szkody. W końcu jest !!!! Identyczny obraz jak na moich roślinkach !!!! Co za ulga za moment będę wiedziała czym spryskać. Ale, ale. Co oni tu wypisują. Że co ?! Pies obsikuje krzaczki. Powoli otwierają mi się szare komórki. No tak, pies to nie suczka. I ma te swoje potrzeby. Ale żeby na biedne krzaczki ?!
Avil patrzy na mnie wielce zdziwiony. I stwierdza – No a na co ? Na kuwetę ?! Kobieto, przydałoby się chociaż przefarbować tę blond czuprynę na coś ciemniejszego. Inaczej odkryjesz jeszcze niejedną Amerykę.
Co racja, to racja. Kupiłam farbę do włosów , zastosowałam się do instrukcji i rzeczywiście pomogło (póki farba nie zejdzie).