Ku pamięci mojego Beniusia cz.1

Straciłam psa. Niby mogłam się przygotować na ten moment, ale przecież nigdy nie jesteśmy i nie będziemy gotowi na niczyje odejście. Truizm ? Zgadzam się. Mimo wyroku – chłoniak złośliwy podjęłam walkę z wiarą i nadzieją , że się uda. Wg naukowego podejścia miałam na to 5% szans.

I przegrałam.

Odejście pupila jest dla nas takie bolesne , chociaż jako ludzie mamy między sobą wzajemne wsparcie. Ktoś przytuli, wysłucha, pocieszy. Co dopiero muszą czuć psy, które tracą Pana, dom, miłość i lądują w najlepszym wypadku w schronisku. Często chore, stare, zaniedbane. Całe ich ułożone życie, miłość, którą oddały domkowi, wszystko przepada w jednej „czarnej” minucie.

Nawet w tak ciężkich chwilach, kiedy tracimy, nadal jesteśmy na łatwiejszej pozycji niż nasze psiaki. A przecież to my odpowiadamy za jakość ich życia.

Zapraszając psa do swego domu ( prawdopodobnie ok. 30 000 lat temu) po raz pierwszy wzięliśmy za nie odpowiedzialność.

Szkoda, że jako szczytowe homo sapiens często tego nie chcemy pamiętać.


Ku pamięci mojego Beniusia.

BENIUŚ

Beniek to 4,5 letni pies z interwencji. Przeszedł pod opiekę Fundacji „Boksery w Potrzebie” mniej więcej w połowie listopada zeszłego roku. Umieszczony w hoteliku przez pierwszą dobę uważany był za psa widmo, bo w ogóle się nie starał się wygrzebać spod kocy, którymi go nakryto , mimo że hotel miał własne ogrzewanie.

Po 6 grudnia 2013 roku, na weekendy bokser trafia do domu tymczasowego w Opolu. Tam przeprowadzane są badania mające na celu określić stan zdrowia Beńka, szczepienia, chipy itd. Na zewnątrz uwagę przyciągały mocne ropiejące oczka i zwiększone łaknienie. Pod względem zachowania ideał. Pies bardzo czysty, przymilny, ale nie nachalny, nie ciągnie na smyczy. No cóż boksiowy ideał.

Niestety przegląd weterynaryjny był nieco mniej udany niż osobowość. Benito miał pasażera na gapę – tęgoryjca, znacznie przekroczone wartości leukocytów świadczące o stanie zapalnym , wrastające rzęsy.

Po tygodniu zaczęły się problemy z oddychaniem, do tego ciężki kaszel, powiększenie węzłów chłonnych. Mimo, iż rozpatrywano wstępnie podejrzenie o chłoniaka, ostatecznie pozostano przy obustronnym obturacyjnym zapaleniu płuc. Co za ulga. Przecież chloniak brzmi jak wyrok. Krótki pobyt w lecznicy w towarzystwie pięknych i młodych „techniczek” weterynaryjnych, a każda chciała się przytulić, pogłaskać , wytarmosić fafle .A jeszcze jak pojawiały się młodociane pacjentki …Miodzio. Czas szybko zleciał. Może nawet za szybko.

Zbliża się Boże Narodzenie. Beniek otrzymuje mega prezent. Swojego własnego człowieka i domek. Niejeden z nas by tak chciał. I to w prezencie. Zupełnie jakby się załapał na program „Mieszkanie dla młodych”. A niby to takie trudne wymagania.

21 grudnia 2013 roku Benito trafia do swojej własnej rodziny w Poznaniu. Podobno była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jak to pisała nowa Pańcia „dzionek mijał na mizianiu, tuleniu i beniusiowych całuskach”. I jak to w niejednym boksiowym domku jest Pan zamiast nosić na rękach Panią, bawi się z psem, ucząc go od początku hierarchii w stadzie.

W Wigilię Beniek zdążył odwiedzić klinikę w Poznaniu, gdzie o dziwo zaprezentował swoje stanowisko antywetowskie. Co się dziwić. Pani Vet bez żadnego uprzedzenia i przygotowań ochoczo podniosła Benia na stół RTG, a on również z taką samą ochotą zatopił ząbki w wetowską rękę. Może to tylko bardziej dosadna odmiana „Całuję Twoją dłoń, madame”. Wprawdzie Eugeniusz Bodo z Beniusia żaden, ale przebój Pani Vetka z pewnością zapamiętała.

Do końca grudnia Beniuś czuł się coraz lepiej. Wcale to nie dziwne . Własny domek wyłożony jakby szynką, dłonie które głaszczą, samochód, w którym wozi go Pan kierowca. Benio - nynuś całym sercem.

I tak szczęśliwie Benito zakończył 2013 rok .

W cieple i miłości.