Szpiedzy, numerki i ciasteczka
- Ania
Pamiętam dobrze czasy, gdy razem z koleżanką uwielbiałyśmy robić głupie żarty. Na wielkiej tarczy pomarańczowego telefonu wykręcałyśmy z mozołem numer do jegomościa nazwiskiem Alfons Bocian po czym nabijałyśmy się z niego śmiejąc się do rozpuku.
Korzystałyśmy wówczas z książki telefonicznej, w której nazwiska, ulice i numery telefonów dawały nieskończone możliwości rozrywki. To były czasy, gdy na domofonach widniały nazwiska i wiadomo było, gdzie mieszka ten fajny chłopak z VIIb. Wtedy to wiedzieliśmy o sobie wszystko.
Ci z Was, którzy wychowywali się na blokowiskach pewnie dobrze wiedzą, co mam na myśli. Niczego nie dało się ukryć przed dziesiątkami, ba – setkami okien, za którymi czaiły się babcie, mamy i ciotki lustrujące wszystkich wokół. Sąsiadki wysiadujące na ławce przed klatką schodową były istną centralą wywiadowczą. Pani w sklepie osiedlowym, listonosz i dozorczyni – ważne punkty na siatce informacyjnej.
Zresztą czasem nawet nie trzeba było się starać – przez otwarte okno nie raz było słychać kto przyniósł pałę ze szkoły, czyj ojciec wrócił za późno pracy i inne domowe historie. Dawkowaliśmy sobie wzajemnie prywatne informacje, często zresztą bardzo nieświadomie. I państwo nie mieszało się do tego.
A dziś? Odwiedzając znajomą w Poznaniu, gdy stoję przed domofonem, prawie za każdym razem muszę do niej dzwonić, bo widząc same cyferki głupieję i nie pamiętam, pod którą z nich kryje się jej mieszkanie. Kryje się – to dobre określenie. Żyjemy w czasach, gdy wszystko jest ściśle tajne. GIODO czuwa nad tym, by nasze dane osobowe nie fruwały w przestrzeni, gdy kupujemy majtki w sklepie internetowym. Wchodząc na każdą stronę musimy zaakceptować ciasteczka. Musimy być ostrożni. OSTROŻNI.
I co? Ha! Mogę Cię nie znać, możemy mijać się na ulicy i co najwyżej wymienić „dzień dobry”, a i tak wiem, co jadasz na śniadanie, gdzie spędzasz wakacje i gdzie masz tatuaże, w jakich sklepach się ubierasz i kto Cię ostatnio wkurzył. Wiem tyle, choć wcale nie chcę wiedzieć. Pozamykani w domach i mieszkaniach, jesteśmy numerkami chronionymi przez politykę prywatności. Numerkami, które zapraszają do swego życia dziesiątki, a nawet i setki przypadkowych osób. Tak jak w czasach prohibicji alkohol płynął strumieniami w drugim obiegu, tak dziś, w czasach szczególnej dbałości o prywatność, stosujemy totalny ekshibicjonizm i brak wyobraźni wrzucając co popadnie na Facebooka.
Kiedyś, słowa wykrzyczane przez okno trafiały do kilkunastu par uszu, po czym ginęły w atmosferze. Dziś, słowa zamieszczone w sieci, w zaciszu domowego ogniska, trafiają do wielu i zostaną już tam na zawsze.