Miś w Kórniku
- Ania
Pamiętacie kultową* komedię Barei „Miś”? Mam wrażenie, że od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Co prawda, wiemy dobrze, gdzie leży Londyn - w końcu niebagatelna część naszej populacji pośpieszyła tam za chlebem - ale pozostałe realia owych czasów przetrwały do dzisiaj. Przekonałam się o tym nie raz odwiedzając przychodnię zdrowia w Kórniku.
W epokę tzw. wczesnego Gierka cofamy się przekraczając próg budynku. Ponure wnętrza, obdarte siedzenia w poczekalni oraz kolejki w rejestracji to, niestety, nie jest fikcja. Wyniosłe miny i nieprzyjemnie zachowanie pań w okienku o ile kiedyś mogły budzić respekt, teraz wywołują raczej uśmiech. U mnie. Bo odnoszę wrażenie, że większość nauczonych doświadczeniem pacjentów woli zachować ostrożność i nie dyskutować z personelem, by nie narażać się na reprymendę. Zapewne bywali tu cztery dekady temu...
Skąd u mnie tyle złośliwości? Wiem, że przychodnia lekarska to nie dworzec. Pani doktor nie musi przyjąć mnie co do minuty wyznaczonej godziny. Byłabym zdziwiona, gdyby tak się stało... Nie mogę jednak pogodzić się z lekceważeniem pacjentów. Nie tak dawno wybrałam się do owej przychodni. Parę minut przed umówioną godziną wizyty pani doktor opuściła gabinet z kilkoma teczkami pod pachą, powiedziała „zaraz wracam”, po czym zniknęła za drzwiami administracji. Czekałam 5, 10, 15 (kultowy program młodzieżowy :) minut po czym podeszłam do okienka i przypomniałam o swoim istnieniu. Upłynęło kolejnych 10 minut i następna moja interwencja nie była już tak potulna. Wiecie co usłyszałam? „Pani doktor je śniadanie”. Szczerość kobiety z administracji rozbroiła mnie i podniosła ciśnienie. Skomentowałam głośno tę sytuację.
Chwilę później pani doktor zaprosiła mnie do gabinetu. Była oburzona moim zachowaniem. Usłyszałam jaka to jestem niewdzięczna, jacy lekarze są biedni, ile papierów, chaos w służbie zdrowia itp. i że jak mi się nie podoba to mogę zmienić lekarza, a w zasadzie to ona może wystąpić z wnioskiem, że nie chce mnie już przyjmować. Przetarłam oczy ze zdumienia. Nie będę przytaczać naszej wymiany zdań. Choć była zażarta, to mnie chciało się śmiać z absurdu zaistniałej sytuacji. Na koniec wizyty zapytałam tylko czy zamierza wywiesić w poczekalni plakat z moją twarzą i dopiskiem „tej pacjentki nie przyjmujemy”.
Deja vu. Dziś byłam tam znowu. Tym razem z rocznym dzieckiem. Mogłam dokładnie przyjrzeć się kolorowej i przyjaznej dzieciom poczekalni, ponieważ nasiedziałam się tam bardzo długo. Moja córka zdążyła kilkakrotnie obejrzeć wszystkie misie, lalki i obrazki w czasie gdy pani doktor rozmawiała z koleżankami z rejestracji. I znów dwie moje interwencje – pierwsza, spokojna, ostrzegawcza i bezskuteczna. W trakcie drugiej dowiedziałam się, że „pani doktor rozmawia przez telefon z firmą farmaceutyczną”. No cóż, pracownice administracji tej przychodni nie mają problemów ze szczerością. Co potwierdza fakt, że mają pacjentów w głębokim poważaniu. Pani doktor nie omieszkała wyrazić swojego niezadowolenia. „Inni pacjenci na nas nie narzekają” stwierdziła. No pewnie, przecież skończyła się era zeszytów skarg i zażaleń. Kto by śmiał zwrócić uwagę prosto w twarz samej pani doktor? Dziś nawet nie chciało mi się wielce dyskutować.
Nie oczekuję cudów. Wiem, że lekarze nie mają łatwo, zwłaszcza teraz. Uważam jednak, że mam prawo się odezwać i zwrócić uwagę. Obawiam się tylko, że niewiele osób tak robi, przez co lekarz, zamiast użyć jednego słowa „przepraszam”, wylewa na pacjenta swoją frustrację prowokując absurdalną pyskówkę w gabinecie. Mam nadzieję, że ja i moja rodzina pozostaniemy w zdrowiu. A następnym razem wezmę „podwawelską”. Może pomoże.
*dlaczego wszystko, co pochodzi z czasów PRLu nazywane jest obecnie „kultowym”? O ile filmy Barei rzeczywiście na takie miano zasługują, to cała reszta filmów i innych komunistycznych wytworów nazywana jest tak na wyrost.