Czego Wam nie życzę...

Pierwszy stycznia nadciąga. Czas wyrzucić stare kalendarze, czas na podsumowania i statystyki i, wreszcie, czas na postanowienia noworoczne. Większość z nas po świątecznym obżarstwie zapewne obiecuje sobie zaostrzony rygor żywieniowy. Niektórzy planują ostateczne rozstanie z papierosem, a inni jeszcze regularne uprawianie sportu, do czego osobiście gorąco zachęcam. Tylko czy to w ogóle ma sens?

Przecież równie dobrze można rzucić palenie w połowie marca, a na aerobik zapisać się w październiku. Po co czekać na koniec roku? Kiedyś nie wiedziałam.

Teraz już wiem. Łatwiej stawiać sobie wyzwania, gdy spodnie są ciasne po Świętach, gdy stan konta pozostawia wiele do życzenia po przedświątecznej gorączce zakupów. Siadam więc nad pustą kartką – zajmie mi to kilka chwil i plan na 2012 gotowy. Lecz zaraz.. to nie takie łatwe... Niby tyle chciałabym w sobie zmienić, a nic konkretnego nie przychodzi do głowy. Nasuwają się same pobożne życzenia.. Przecież nie postanowię sobie, że będę miała usta jak Angelina Jolie. Nie postanowię też, że z mojego kranu popłynie wreszcie czysta, nieskażona azotem woda.

Sfera marzeń nijak się ma do postanowień. Jak tu wymyślić coś rozsądnego i w miarę osiągalnego zarazem? Minuty upływają, a ja czuję się jak uczeń w czasie klasówki. Wreszcie mam kilka wycedzonych punktów.

Teraz pozostaje tylko... no właśnie. Co z tą listą zrobić? Wystawić na pokaz przytwierdzając do lodówki czy też trzymać w ukryciu i rozliczać się z samą sobą nie narażając się na śmiech domowników?

W międzyczasie słucham audycji w mojej ulubionej stacji radiowej. Nie ja jedna mam ten problem. Pełni dylematów słuchacze dzwonią podzielić się swoimi zamiarami, z których te wymienione wyżej przeze mnie wieją nudą. Inni to dopiero mają pomysły. Jakie szczęście, że ich nie zrealizują...

Czy jestem nieżyczliwa? Wyobraźmy sobie, gdyby wszystkim udawało się realizować swoje cele... Naszych sąsiadów spotykalibyśmy na basenie lub pomykających po lesie w dresikach (ja właściwie już spotykam ;). Dym papierosowy na ulicy byłby wspomnieniem tak odległym jak smak gumy do żucia Donald, słodycze kurzyłyby się na sklepowych półkach, a my wszyscy uprzejmi, piękni i zdrowi kłanialibyśmy się sobie w pas. Każde zerknięcie w lustro odpowiadałoby nam promiennym uśmiechem, a cyferki na wadze wbijały w dumę.

Wtedy dopiero byłoby nudno... Dlatego życzę Wam z całego serca dotrzymania tylko niektórych swych zamierzeń. Do zobaczenia w Nowym Roku – jednym z wyzwań, które sobie postawiłam, to w miarę regularne pisanie tutaj.