Z chama na pana
- Ania
Robię zakupy częściej niż bym tego chciała i zostawiam w sklepach więcej pieniędzy niż bym sobie życzyła. Zapewne nie ja jedna mam takie problemy. W większości przypadków daję zarobić kórnickim sklepom i supermarketom. Wczoraj zaczęłam żałować.
Od kiedy w Polsce pojawiły się sklepy wielkopowierzchniowe przyzwyczailiśmy się do wypchanych po sufit półek sklepowych, licznych promocji i konkursów, ale i miłej obsługi. Kasjerki w dwóch znanych mi supermarketach mówią „dzień dobry” nim zdążę otworzyć usta. Choć pracują w pocie czoła, nie dają odczuć zmęczenia czy też zniecierpliwienia. I choć mam świadomość, że czasem jest to efekt nie tylko wrodzonej kultury osobistej, ale i wielu szkoleń, to i tak miło mi, że jestem dobrze traktowaną klientką.
Idąc dalej supermarketowym tropem, nie sądzę, by panie te zarabiały krocie. Prawdopodobnie często nie stać by ich było na rzeczy, które opuszczają market w wypchanych po brzegi wózkach klientów. W przeciwieństwie do kierownictwa, managerów, właścicieli i innych możnych, którzy pewnie nie raz zaczynali od stanowiska przy kasie, magazynie bądź tzw. szczęki na bazarku.
Wczoraj znów byłam w Kórniku. Problemy z parkowaniem to norma, tak więc stanęłam na parkingu obok tzw. Kupca Kórnickiego. Nazwa zbyt szumna jak na wielkość owego domu handlowego. Parking duży i przestronny – o ile dobrze pamiętam – miał służyć klientom sklepu. Taka informacja ze strzałką znajdowała się jeszcze jakiś czas temu. Po zrobieniu zakupów w mieszczącej się na parterze drogerii, obładowana siatkami, pchając w upale wózek z dzieckiem człapałam na parking. Akurat na podwórko wjechał piękny luksusowy samochód. Stanął centralnie na środku podwórka. Zapytałam kierowcę czy zamierza długo stać, bo chciałabym wyjechać. Usłyszałam „A po co pani tu w ogóle parkuje?” Odpowiedziałam, że jestem klientką Kupca. Na co pan w wieku pięćdziesiąt-kilka odpowiedział dumny jak paw: „A ja jestem właścicielem Kupca i mogę stać gdzie chcę.” Nie ukrywam, że miałam ochotę zapytać go czy może też wszędzie … i tu zamierzałam użyć rymu do „stać”. Ale zamiast tego powiedziałam, że mam w wózku małe dziecko i że jest upał. Już czułam jak kurczak, kupiony jakiś czas temu, chce samodzielnie opuścić torbę... Pan odparł, że on ma problemy z chodzeniem i opuści parking jak pozałatwia swoje sprawy.
Cóż, nie będę cytować w całości naszej wymiany zdań. Myślę, że udało mi się pokazać sedno sprawy. Na szczęście po kilku chwilach pan poczłapał w sandałach i skarpetach* do swojej limuzyny i ostrzegł mnie, bym więcej tu nie parkowała. Prawda że piękna postawa? Frontem do klienta... Myślę, że ten pan mógłby się wiele nauczyć od kobiety, która zaledwie kilka minut wcześniej pomagała mi spakować zakupy do siatki...
*teraz to już nie jestem pewna tych sandałów... Jednocześnie wszystkich kulturalnych panów, którzy taki zestaw noszą, bardzo przepraszam.